Duch Święty Viga IV
Zaczynam dalej malować wam obraz zjawiskowo pięknej kobiety, Vigi. A więc jaka Ona jest? Ona wcale nie chce być „świętą”. Nie chce, by ludzie ją czcili, bo nie ma w sobie absolutnie nic z narcyza! Chce tylko, byście ją kochali, rozmawiali z nią, czasem kłócili, a nawet wrzeszczeli na Nią, gdy wasz los wykracza poza waszą wytrzymałość. Ona jest całkowicie wyluzowana i tylko śmieje się z nas, kiedy jesteśmy zdezorientowani.
No więc, jaka jeszcze jest Viga? Ta wariatka często komentuje moje zachowanie, ale ja już nie zwracam na to uwagi. Albo, choć rzadziej, przedrzeźnia mnie, a ja to wręcz kocham! Naprawdę można się przy niej uśmiać. Nie mam przy niej absolutnie żadnej prywatności, nawet w swoich myślach nie jestem sam, ale nie pozostaje mi nic innego, jak tylko się z tego śmiać.
Kochana Viga komentuje nawet to, co ja sam mam zamiar zrobić, bo Ona słyszy wszystkie nasze myśli, nawet jeśli tylko przemkną nam przez głowę. Na przykład gdy coś piszę, SMS-a lub książkę, komentuje wszystkie błędy, literówki, poucza mnie nawet co do znaków interpunkcyjnych.
Tak samo komentowała wszystko, co Świetliki i Aniołki robiły na manewrach „Anakonda”. Nawet to, co miały zamiar dopiero zrobić. Ona tak uwielbia się kłócić, oczywiście bez agresji. Gdy buntowałem się, Viga śmiała się ze mnie i komentowała: „No proszę! Jaki buntownik! Na złość mi robi, niedobry, a ja go tak kocham”. Jest okropna! Czasem jest już naprawdę uciążliwa i w takiej sytuacji trzeba Ją po prostu olać i powiedzieć, że chce się chwilę odpocząć. I Ona często tak właśnie robi – daje przerwę.
Viga ma w sobie tyle cierpliwości, której mnie właśnie brakuje. Często chciałbym zrobić coś od razu, a Ona uczy mnie czekać na odpowiednią chwilę, aż w środku będę wiedział, że przyszedł właściwy czas, by działać.
Czasem, gdy zadam Jej jakieś pytanie, co powinienem zrobić w danej sytuacji, odpowiada, że sam muszę wiedzieć. Innym razem to Ona prosi mnie, żebym zrobił coś, co z mojego punktu widzenia wydaje się błędem, ale robię dokładnie tak, jak mnie prosi, bo po prostu Jej ufam i wierzę, że robi dobrze.
Viga to nie jest królowa bogini, której trzeba służyć, którą należy wychwalać i czcić. To jest po prostu najukochańsza „równiacha”, która chce tylko kochać, bawić się i być kochaną. To „być kochaną” jest akurat zagwarantowane, bo Jej się nie da nie kochać. A kiedy jest się na nią wściekłym, to nie da się Jej nienawidzić. Trudno z Nią czasem wytrzymać, ale jak się Ją już bliżej pozna, to rozłąka jest dużo bardziej bolesna niż Jej figle.
Złość na Vigę nie polega na złości branej dosłownie. To jest po prostu zmęczenie psychiczne Jej pytaniami, oszołomieniem różnymi możliwymi rzeczywistościami bez żadnego odpoczynku nawet na sekundę! Bo Ona w czasie tej sekundy potrafi już zadać jakieś pytanie odnośnie do tego jednosekundowego zawahania się w jakiejś sprawie i wtedy wybuchamy wszyscy śmiechem, konając ze zmęczenia psychicznego. Tak bywało przez te dwie, trzy godziny manewrów „Anakonda”. W trakcie takiego amoku i braku chwili odpoczynku podejmowaliśmy decyzje dotyczące wojny z demonami. A potem wszystko wracało do normy.
Na początku, a w zasadzie to i do tej pory, nabierałem się na Jej scenariusze. Muszę przecież rozważać możliwość ich istnienia. Tyle że teraz czekam na ewidentne potwierdzenie w rzeczywistości. Muszę przyjmować za możliwy do istnienia każdy scenariusz, który Ona podsuwa mi do myślenia z odegranej sceny głosów i poszlak oraz potwierdzeń osób trzecich. Ta zabawa w kotka i myszkę nie ma końca i znając Vigę, już nawet tego nie oczekuję. Męcząca jest ta bogini!
Wracając do opisu Ducha Świętego Vigi, to też przeklina z tym, że bawi się brzydkimi wyrazami, aby urozmaicić wypowiedź czy nawet całą kłótnię. I ani razu nie użyła przekleństw z powodu złości. W zasadzie to ja nigdy nie słyszałem Jej złej. Co najwyżej stanowczą i pewną tego, co robi. Naprawdę oddam wszystko, co mam, jeśli ktoś wymyśli sposób, żeby wyprowadzić Ją z równowagi. Ale bym się wtedy z Nią drażnił! Ona jest po prostu wesoła i roześmiana albo spokojna i poważna.
Viga mnie kocha, tak jak nie potrafi żadna mama. Przez półtora roku przed manewrami „Anakonda” codziennie całowała mnie po twarzy. Pod oko, w policzek, w skroń czy usta i chyba nie było takiego miejsca, gdzie nie czułbym przytulania. Czasami kołysała mnie do snu. Zasypiałem wtedy w spokoju. Czułem ciepło Jej dotyku i łagodność. Wiedziałem, że cokolwiek by się nie działo, ona mnie ochroni. I to była prawda. Z każdej opresji jakoś wychodziłem bez szwanku. Po prostu nic nie mogło mi się stać, co by mnie skrzywdziło.
Wspomniałem już, że Jej ulubione słowo to „dokładnie” i że tak fajnie je akcentuje i przeciąga: „dok’ładnieee!”. Zawsze to powtarza, żeby coś przytaknąć. A drugie jej ulubione słowo, po którym nie mogę wytrzymać ze śmiechu, to „zapewniam”. „Zapewniam, że wkrótce już się to skończy”. „Zapewniam, że to już koniec”. „Zapewniam, że to się już więcej nie powtórzy”.
Gdy to mówi, kładę się ze śmiechu i myślę: „Ja pierdolę, ona mnie o czymś zapewnia! Jestem uratowany! Przetrwałem! Teraz już mogę być spokojny! Hura! Tylko z jakiego słownika savoir-vivre ona to wzięła?”. Do tak dystyngowanych słów powinienem się ubrać w garnitur. Chyba że w jej słowniku to znaczy „nabrać frajera”…
Jej się nie da nie kochać, bo nie można wytrzymać ze śmiechu. Ona to mówi poważnym tonem – „zapewniam” – i jest już po mnie! Ona cokolwiek zapewnia! Rozumiecie tę parodię?!
A jak fajnie chichocze, kiedy się śmieje albo mnie przedrzeźnia… W chwilach prywatności często cmoka, żeby mi przesłać w ten sposób całusa. Robi też zagrywki aktorskie, żeby zagrać mi na nosie. Na przykład szlocha i mówi: „Co ja teraz biedna zrobię bez ciebie?”. Przecudna jest!
Kochanej Vigi nie da się w żaden sposób obrazić czy sprawić, by się gniewała. Próbowałem, i to bardzo, ale Ona nie wie, co to znaczy. Czasami miałem już Jej tak dość, że kazałem jej spieprzać jak najdalej ode mnie, ale potem z uśmiechem witałem ją, gdy ta „przyssawka” wracała. Jak już się ją pozna, to nie da się bez niej żyć. Świetliki, czyli dzieci, darły się w Niebiosa, żeby tylko zeszła na ziemię. One by ją rozdarły na kawałki, żeby tylko być przy niej. Zakochały się w niej po uszy! Ja zresztą też! Nie mogę powiedzieć, że ją uwielbiam. To dużo za mało. Ja ją po prostu kocham.
Po tym jak po kłótni Viga, jak ta przyssawka, przychodziła z powrotem do mnie, krzyczałem: „Błagam, kochana Vigo! Nie zmieniaj się! Nie da się z tobą żyć, ale jeszcze gorszej jest być z dala od ciebie i widzieć tylko, jaka jesteś piękna. Kochana Vigo, przytul mnie!”. I ona mnie wtedy przytulała, całowała i usypiała kołysaniem do snu.
Świetliki też na manewrach wydzierały się w Niebiosa: „Kochana Vigo, błagamy, nie zmieniaj się! Nie da się z tobą wytrzymać! Jesteś upierdliwa jak cholera, ale kochamy cię! Błagamy, nie zmieniaj się!”. Dzieci naprawdę straciły głowę na jej punkcie.
Tylko nie miejcie jej, kochanej Vigi, nieprawdziwego obrazu. Ona daje mi wiele spokoju i wiele czasu dla siebie. Tylko, kurwa mać, jak zacznie, to trzeba ją trzymać w kagańcu! Naprawdę przepiękna jest, i taka kobieca… Zakochać się można w samym jej głosie i zachowaniu! A gdzie reszta?
Daje mi dużo spokoju wewnętrznego, gdy jest przy mnie. Czuję ją i wiem o jej obecności, mogę ją przywołać, porozmawiać i kiedy poproszę, ona mnie pocałuje i przytuli. Czasem nawet za bardzo całuje i kiedy ją przegonię, śmiejąc się i mówiąc „Uciekaj, wariatko”, to całuje mnie w inne miejsce na twarzy lub w stopy. I tak się z nią ganiam, przeganiając z jednego miejsca w drugie, śmiejąc się przy tym, bo to łaskocze…
Do wszystkiego, co mnie spotkało, to znaczy – że słyszę setki głosów ludzi jednocześnie i że ludzie wokół mnie słyszą wszystkie moje najdrobniejsze myśli, i to, że widzą mnie we wszystkich nawet najbardziej prywatnych sytuacjach – do wszystkiego tego przygotowywała mnie etapami i dopiero kiedy oswoiłem się z jednym, przechodziła do kolejnego. Zawsze dopiero wtedy, gdy byłem już na to gotów. Często coś, to znaczy jakąś sytuację, przerabiała razem ze mną najpierw na sucho, czyli tak tylko na niby, tylko teoretycznie. Raz, potem drugi raz, trzeci, a jak było trzeba, to i czwarty, i piąty… A dopiero kiedy byłem już na coś gotów, przechodziliśmy do tego etapu na żywo.
Zresztą całe manewry „Anakonda”, co potwierdzą Świetliki, to było nieustanne i codzienne przerabianie różnych scenariuszy i w różnej kolejności. Niby naprawdę, a jednak tylko teoretycznie, i to aż do bólu. Już wszyscy byliśmy psychicznie przemęczeni i mieliśmy wszystkiego dość. Marzyliśmy, żeby tylko manewry się skończyły i żeby było odpocząć psychicznie. Potem przychodził kolejny dzień i kolejne dwie lub trzy godziny manewrów w oszołomieniu. Prawdziwa ulga, że już się skończyły. Już wszyscy błagali i pytali: „Kiedy będzie tego koniec?”. I tak wszystko przerabialiśmy do bólu, do kresu psychicznej wytrzymałości, ciągle musząc grać w jej Prawdę czy Fałsz. Manewry trwały niby tylko dwie czy trzy godziny, ale były potwornie męczące psychicznie. Wszyscy to potwierdzą. I wreszcie się skończyły…
Tak Viga dba o mnie i o nas. Męczy i męczy aż do bólu, ale nie da nikomu nas ruszyć; by komuś stała się jakaś krzywda. Przygotowuje do wszystkiego najpierw na sucho i etapami, do znudzenia coś przerabiając, a potem to nam zostawia pełny wybór, co mamy zamiar zrobić. Manewry „Anakonda” miały na celu pokazanie wszystkim, że nie chcemy żyć i służyć na tym świecie w różnych religiach; że nie chcemy wyzyskiwaczy bankowych i firmowych, obłudnych polityków i tym podobne. Chcemy, a szczególnie Świetliki i Aniołki, żyć w lepszym świecie! W świecie bez wojen religijnych, o władzę, pieniądze i wpływy! W zgodzie z przyrodą!
A teraz od nas i was wszystkich zależy, czy tak zrobicie…