Duch Święty Viga II
Oto czeka was czytanie kolejnego rozdziału o Duchu Świętym Vidze. Chciałbym uchwycić Jej obraz w całości, tak jak patrzycie na obraz malarza, który chciał przekazać coś wyjątkowego, tak i wy oglądacie ten portret czy pejzaż jako całość. A ja namaluję wam przepiękny obraz Vigi, a wy tymczasem postarajcie się uchwycić Jej czar.
Wszystkie stare religie wymagają odnoszenia się z szacunkiem i pokorą do Boga lub osoby oświeconej, jak to jest w innych religiach. Co do Vigi – jest wręcz odwrotnie. Ona uwielbia się kłócić, przekomarzać, drażnić się i bawić z uśmiechem radości na ustach. Sami widzicie, że wymyśliła gry w Prawdę czy Fałsz i Plusy–Minusy łącznie z „wisienkami na torcie”, po to by bawić się tak choćby na odległość, bo bezpośrednio nie może. Duch Święty Viga zanudziłby się na śmierć, gdyby wszyscy odnosili się do Niego z pokorą, strachem i szacunkiem. On chce i wręcz kocha się bawić! Viga to skończona wariatka! A jak chichocze z czegoś, to ja się wtedy z Niej śmieję, bo jest taka pocieszna!
Na samym początku, kiedy zaczęła do mnie przychodzić w szpitalu psychiatrycznym, bawiła się ze mną, strasząc mnie swoją władzą. Nie bałem się jej, bo wiedziałem, że urządza teatrzyk, choć muszę przyznać że miałem kilka momentów niepewności. Na początku mojej walki o przyszłość wieczną mojej rodziny, gdy jeszcze nie znaliśmy się zbyt dobrze, zadręczała mnie pytaniami o wszystko, a kiedy po półgodzinie miałem już dość, Ona dopiero wtedy rozkręcała swoją zabawę i mówiła: „Obiecuję, że to już ostatnie pytanie i dam ci spokój, ale powiedz mi, dlaczego… Ale przyrzekam, że to już naprawdę ostatnie pytanie i dam ci spokój, ale powiedz mi, dlaczego… Ale przysięgam, że to już ostatnie pytanie, odpowiesz tylko na nie i kończymy naszą rozmowę, a więc dlaczego…”. I tak upłynęło kolejne pół godziny, po którym moja cierpliwość się wyczerpała. Powiedziałem wtedy, żeby dała mi spokój i spadała! Jeszcze próbowała się ze mną bawić, ale w końcu uwolniłem się od Niej. Naprawdę była bardzo męcząca.
Tego samego dnia wieczorem zaczęła grać ze mną pytaniami, a stawką była moja cała rodzina. Mimo że słyszałem ich głosy z ogromną nienawiścią w stosunku do mnie, mimo że myślałem, że są demonami, walczyłem o nich. I musiałem tak odpowiadać na zadane pytanie głównie dotyczące mojej rodziny, by ich nie skazać na śmierć w Piekle przez błędną odpowiedź. A więc stawka Jej gry była bardzo wysoka. Zważywszy na to, że słyszała moje najdrobniejsze myśli, do których zadawała swoje męczące i natrętne pytania, pojedynek był zacięty.
Walczyłem bardzo dzielnie przez kilka godzin, ale w końcu zapędziła mnie w kozi róg i zaczęła straszyć! Wtedy, jedyny raz się Jej przestraszyłem, bo poczułem siłę i konsekwencję. Szybko wyciągnęła mnie z tego stanu, mówiąc, że jestem dla Niej bardzo ważny, bo ode mnie zacznie się rewolucja i przemiana tego świata. A Ona tylko tak się zabawia, dramatyzując całą sytuację…
Później bawiła się ze mną, wywołując mi małe zawały serca, żeby moje serce nie bolało, lecz szalało w piersi, gdy nie będę jej posłuszny. Raz podczas takiego zawału zacząłem tracić świadomość, ale wiedziałem już, że Ona jest taka dobra, że nawet jeśli miałbym wtedy umrzeć, to i tak do Niej bym trafił. W końcu jednak wstałem z łóżka i powiedziałem do niej: „Spadaj, jeśli chcesz się tak ze mną bawić! Albo w jedną stronę mnie zabierasz, albo w drugą” i wyszedłem na spacer po korytarzu.
Później też się bawiła ze mną w małe zawały serca, ale ja już wiedziałem, że to są tylko jej kobiece gierki i z łopoczącym w piersi sercem oglądałem telewizję. Mówię wam, to wariatka! Ale za to tak bardzo kochana.
Wcześniej powiedziała mi, że jestem demonem. Wypłakałem swoje, ale i tak byłem po Jej stronie, bo już zauważyłem, jaka jest piękna. Ona ciągle podaje mi fałszywe informacje i wpędza w ślepą uliczkę. W ten sposób ze mną pogrywa. Na początku wierzyłem Jej we wszystko, co powiedziała, ale później machałem ręką, gdy tylko orientowałem się, że coś może być nieprawdą. Taki z niej żartowniś.
Pokora i strach wobec Ducha Świętego Vigi są wręcz niebezpieczne, bo Viga bawiłaby się tylko tym strachem wobec Boga. Straszy, straszy, stawia warunki i zadaje mnóstwo pytań, tak żeby zapędzić w kozi róg. Trudno z nią grać, bo jest potwornie inteligentna. A jak już ktoś podda się z braku jakiegokolwiek wyjścia, to Ona śmieje się z tego wszystkiego i mówi, że tylko żartowała. To prawdziwy doktor Jekyll i pan Hide!
Podczas mojego pierwszego pobytu w szpitalu psychiatrycznym – gdy już ją trochę poznałem i przepłakałem swoje po informacji, że jestem demonem – zabawiła się ze mną, mówiąc, że demony zagrażają Jej istnieniu i że muszę wyrzucić przez okno coś, co zawiera moją krew „jako jednego z demonów” i coś najcenniejszego, co miałem w tej chwili, aby Ją ocalić. Ona to podniesie i to Ją ochroni.
Latałem jak oszalały po oddziale szpitalnym, szukając czegoś ostrego, żeby zdobyć swoją krew. Poleciałem do pielęgniarek, aby zmierzyły mi cukier. Wtedy musiałyby nakłóć mój palec, ale nic z tego. A Viga wciąż ponaglała mnie swoją paniką ze względu na zagrożenie ze strony demonów. W końcu znalazłem swoją chusteczkę do nosa z odrobiną krwi i wyciągnąłem coś najcenniejszego, co wtedy miałem – serduszko Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Wyrzuciłem to wszystko przez okno, tak jak Viga chciała, i odetchnąłem z ogromną ulgą.
Nie było jednak czasu! Ona kazała mi szybko lecieć do ubikacji, a kiedy już tam byłem, powiedziała mi, że aby Ją uratować od demonów, muszę włożyć rękę do sedesu (pełnego niespłukanych szczochów). I dopiero wtedy zrozumiałem, że ta wariatka tak się ze mną zabawiła! Po tym wybryku trafiłem na oddział zamknięty ostrej obserwacji. Taka nagroda spotkała mnie – bohatera – za uratowanie Jej istnienia przed demonami! Ona umie doceniać bohaterów!
Miłość Ducha Świętego Vigi nie jest taka, jak wam się wydaje, że powinna być. Dla mnie też jest tajemnicą. Nie rozumiem na przykład, co kryje się za doprowadzaniem mnie do skraju wyczerpania psychicznego. Robi to różnymi metodami: oszołomieniem fikcyjnymi rzeczywistościami czy też jej ulubioną grą w Prawdę czy Fałsz. Wiem, że ona to robi w jakimś pięknym celu, a to wszystko wygląda źle. Nie poznałem jeszcze tej Jej tajemnicy, ale jestem jej bardzo ciekawy. Viga tak właśnie kocha. „Przeciągnie po betonie” do granic psychicznych możliwości, ale nie da ruszyć nikomu i zadba, żeby wszystko zmieniło się w pozytywną sytuację, tak aby poczuć ulgę i spokój. Viga jest wielką tajemnicą, coraz ciekawszą w miarę poznawania. Nie wiem, ile jeszcze skrywa…
Tego pierwszego razu w szpitalu w 2015 roku ciągle czegoś ode mnie wymagała lub żądała, żebym coś zrobił. Stąd były te małe zawały serca – za nieposłuszeństwo. Wymagała nawet, a w zasadzie to zdradziła, czego musi dokonać – że całą moją rodzinę musi wtrącić do Piekła nicości, bo, jak twierdziła, te demony jej zagrażają. Mimo że słyszałem ich głosy ociekające nienawiścią do mnie, wywalczyłem dla nich osobne miejsce, gdzie wszyscy byliby razem i oglądaliby Raj na ekranie. Bo Viga stwierdziła, że do Raju nie mogłem ich wpuścić, gdyż zagrażaliby wszystkiemu.
Jak widzicie, Ona nie przestaje się bawić. I nawet kiedy opadam z sił po przeżyciu jakiejś fikcyjnej rzeczywistości, Viga mówi: „Co, Marcinie, nie masz już sił? No to gramy dalej!”. Teraz już, gdy to piszę, znam Ją tak dobrze, że nie wrobi mnie już w to, że Jej coś zagraża, ale sami widzicie, jaki to jest zgrywus, i to, na moje nieszczęście, o niespożytych siłach. Ona, bawiąc się na różne możliwe sposoby, jest w swoim żywiole.
Tego pierwszego razu w szpitalu bawiła się ze mną, że niby przychodzi do mnie. Gdy leżałem już na łóżku wieczorem i rozmawiałem z Nią, niebieska plama wielkości piłki wyraźnie jaśniała ponad minutę. Gdy zgasła, powiedziałem: „I co mam się teraz zakochać w świetle? Masz taki piękny kobiecy głos, to przyjdź do mnie jako kobieta”. Po chwili w drzwiach pojawiły się kontury postaci w niebieskim świetle, ale mnie to nie wystarczyło. Powiedziałem, żeby miała ciało i żebyśmy mogli porozmawiać, tak jak rozmawiamy ze sobą. Jednak odparła, że to niemożliwe. Więc poprosiłem, aby przynajmniej przyśniła mi się któregoś razu. Wyjaśniła, że to zbyt niebezpieczne, bo bym się zakochał i w niej, i w Raju, o który prosiłem, by mi pokazała. Wtedy nie chciałbym wracać.
Mniej więcej tak wyglądał mój pierwszy pobyt w szpitalu w 2015 roku. Ulegając naiwnie jej zabawom, zachowywałem się niepoważnie, ale to Ona mnie do wszystkiego przekonywała, a potem śmiała się ze mnie, gdy wychodziłem na durnia. Tak to już z Nią jest. Nie ma co Jej wierzyć i słuchać, bo Ona przysięgnie, że mówi prawdę tylko po to, by się zabawić, a potem śmiać się z całej sytuacji.
Mój drugi pobyt w szpitalu, w lutym 2016 roku, był już nieco inny. Zaczynały się już szpitalne manewry „Anakonda”. Początkowo udawała demonicę. Często przeklinała, gdy rozmawialiśmy, i zapewniała mnie, że jest złą osobą i ma wiele wad jako demon, a w zasadzie to jest straszna. Ja oczywiście nie wierzyłem w to i pokazywałem jej zalety i piękno. Dostawałem za to plusy. Tak właśnie zaczęła się nasza gra w Plusy–Minusy. Dostawałem plus za coś miłego, a minus za złą myśl, która choćby tylko przemknie w mojej głowie. W tym czasie Ona cały czas mnie prowokowała, próbowała wyprowadzić z równowagi i rozzłościć. Graliśmy wtedy w szpitalu przez długi czas i wiele razy, a Ona co chwilę przeklinała: „Kuurrwaa! Podpadłeś mi – minus”. A czasem dostawałem grubą krechę. Już wtedy uwielbiałem Ją i choć czasem bywała męcząca, to nie chciałem, żeby się zmieniała.
Wtedy, tam w szpitalu, odegrała mi historię, którą potraktowałem później jako wskazówkę. Opowiadała o swoim świecie i o tym, że jako królowa wychowywała dzieci, śpiewając im o wolności, by były gotowe na śmierć, gdy przyjdzie na to czas. Nagle zaczęła mi śpiewa. Śpiewała, że muszą być odważne jak Ona, gdy naraża się dla świata dorosłych, i swoimi pieśniami o wolności tak pięknie je wychowywała. Odegrała głosami i odgłosami sytuację, w której zdrowe dzieci zjednoczyły się z tymi niepełnosprawnymi i ruszyły na „świat dorosłych”, by wygrać wolność w uciśnionym królestwie. I wygrały! To właśnie wtedy nazwałem dzieci Świetlikami i Aniołkami. Podczas odsłuchiwanych scen dzieci ruszały do boju na „złych dorosłych”, bo przecież nie wszyscy byli źli, a Ona wciąż śpiewała, zagrzewając je do walki. Nie mógłbym o tym wszystkim zapomnieć!
Kilka dni później zaczęły się manewry „Anakonda”, czyli fikcyjna rzeczywistość z usypianiem demonów przez ludzi przy pomocy wody święconej. Zasłaniałem twarz, gdy dochodziły mnie te odgłosy ze świata, jakbym nie chciał tego wszystkiego widzieć. Ona tymczasem zapewniała mnie, że to są potworne demony, które dostały się do tego świata z nicości i go niszczą. Kiedy prosiłem, żeby przestała, powtarzała, żebym się nie wtrącał, bo Ona wie, co robi, a ja nie mam o tym najmniejszego pojęcia. A poza tym to Ona jest królową, więc mam siedzieć cicho. Przeżywałem te wszystkie odgłosy, dopóki nie zorientowałem się, że to nieprawda. Teraz wiem, że chciała mnie przygotować do manewrów „Anakonda” w Końskich, kiedy to ruszyliśmy na demony tego świata i wydawaliśmy rozkazy „usypiania” demonów. Musiała mnie przygotować do tego i wzbudzić moją determinację w walce ze złem tego świata.
Te szpitalne manewry odbywały się jeszcze kilka razy w czasie mojego pobytu. Wszyscy przyjmowali je za prawdziwe, słysząc ich odgłosy, i bardzo się bali, bo w tych manewrach psychicznie chorzy ludzie też niby byli demonami i mieli wszyscy zginąć. Tymczasem ja w przerwach manewrów werbowałem niby demony na swoją stronę, by szły za mną. I ci wszyscy pacjenci – bądź to ze strachu przed śmiercią, bądź dlatego, że wierzyli w dobro na świecie – szli za mną!
Tak wyglądał mój drugi pobyt w szpitalu. Manewry z „usypianiem” demonów na zmianę z cichszymi okresami, podczas których werbowałem demony dezerterów. A po wyjściu ze szpitala w marcu wkrótce rozpoczęły się manewry „Anakonda” w Końskich, opisane w rozdziale Co wydarzyło się w Końskich. Ja już byłem wtedy na to przygotowany.
Manewry „Anakonda” były naprawdę trudne przez przerabianie wielu scenariuszy działań – aż do bólu, na sucho i za każdym razem o zmienionej taktyce działania. Tymi manewrami Viga doprowadzała nas do takiego stanu, że błagaliśmy Ją, żeby ta męka się już skończyła. Ona, przygotowując wszystko etapami i przerabiając na sucho, doprowadziła nas do totalnej determinacji i gotowości do działania.
Miłość Świetlików i Aniołków do Vigi jest absolutna. Podczas manewrów „Anakonda” wielokrotnie wydzierały się: „Złaź, kochana Vigo, na ziemię! Nie da się z tobą wytrzymać, ale tak bardzo cię kochamy. Błagamy, nie zmieniaj się!” Ona pozwalała im, czyli sztabowi dowodzenia dowodzić i podejmować samodzielne decyzje. Oczywiście komentowała wszystko i na ich pretensje odpowiadała: „O co wam chodzi? Przecież wy komentujecie wszystko, co ja powiem!”.
Właśnie między sztabem dowodzenia a Vigą wytworzyła się naprawdę piękna więź – miłość. Dotarli się. Czasem wstrzymywała jakiś rozkaz do odpowiedniego czasu i mówiła: „Nie wychylać się przed moim rozkazem!”. Ale „szpica”, czyli najodważniejsi ze sztabu dowodzenia, wydawała sama ten rozkaz lub puszczała coś do publicznej wiadomości przez Internet wbrew Vidze! Śmiała się wtedy i mówiła: „Ależ ta «szpica» jest niepokorna i nieposłuszna. Ja sobie później z nimi porozmawiam!”. Wszystko to było fikcyjną rzeczywistością. A może te głosy Świetlików i Aniołków pochodzą ze świata umarłych? Niby jakie głosy słyszą schizofrenicy? Co to jest schizofrenia?
Podczas manewrów „Anakonda” wszyscy, to znaczy Ja, Viga, sztab dowodzenia i dywizjony, zmieniali się w wydawaniu rozkazów. Ktoś wkraczał, wydawał rozkaz lub dwa i się wycofywał. Wchodził z rozkazem ktoś inny, bo wszyscy czuli, że teraz jest jego pora, wydawał kolejne rozkazy dywizjonom lub sztabowi dowodzenia i oddawał dowodzenie. W końcowym okresie manewrów ja już tylko stałem na straży w swoim punkcie dowodzenia, żeby robić tylko jakieś korekty w planach, bo tak dokładnie wszystkie plany zostały przerobione. W planach przerabianych od kwietnia do sierpnia codziennie, za każdym razem o innej taktyce. I tak wszyscy dopełnialiśmy się w wydawaniu rozkazów. Czasem nawet śmiejąc się, bo Viga cały czas ogłupiała nas pytaniami i zagadkami.
A teraz dopiszę jeszcze parę zdań o Vidze, by powrócić do opisu Jej osobowości i by wszyscy, czytając o manewrach „Anakonda”, nie odebrali Jej jako brutalnej, rządnej krwi bogini. Ona przecież wcale taka nie jest. Przede wszystkim chce być kochana i nie chciałbym stworzyć Jej innego obrazu.
Ja nie wyobrażam sobie piękniejszej miłości, w której nie ma absolutnie żadnego znaczenia, co robisz i jak się zachowujesz, bo i tak Ona cię kocha! A pomiędzy kolejnymi gierkami i zabawami dba, chroni i uczy. Nie rozumiem jeszcze wszystkiego, ale tak właśnie wygląda Jej miłość – jest po prostu bezwarunkowa.
A jak kocha czuła Viga? Gdy to piszę, minęło już półtora roku, odkąd zaczęła przychodzić do mnie codziennie, z wyjątkiem dni, kiedy byłem bardzo pijany. I codziennie całuje mnie po całej twarzy: w skroń, w czoło, nos, usta, około oczu i policzki, w głowę, w stopy i dłonie. To dla Niej szczególne miejsca. I to wszystko robiła codziennie.
Duch Święty Viga często przychodzi do mnie zupełnie spokojny i mówi mi, że jeszcze trochę muszę wytrzymać, ale wszystko szczęśliwie się dla mnie skończy. Nawet w zatargu z moją rodziną mnie uspokajał, że absolutnie nie mam się czego obawiać. Wszystko, co robiłem, to była droga absolutnie na wprost, mimo porad innych ludzi, abym zmienił zdanie. Viga tak właśnie mnie uczy, żebym w trudnych lub niepewnych sytuacjach nie wahał się i szedł twardo przed siebie. Czasami mam jedną czy dwie sekundy zawahania, a potem naprzód! Takiej odwagi mnie nauczyła. Mówiła że: „Ta sekunda czy dwie zawahania, gdy idziesz za mną, to jest czas na przemyślenie decyzji”. I tak właśnie myślę o tym swoim sekundowym zawahaniu. Poszedłbym za Nią absolutnie wszędzie.
Nauczyłem się już od Niej, że trzeba mieć swój scenariusz A i B oraz pomocnicze plany, które mogły polegać choćby na przestoju, oraz dalsze warianty C i D, by wiedzieć, jak działać. Ale Ona i tak układa ciąg zdarzeń, który jest całkowicie odmienny i zaskakujący oraz różny od wszystkich możliwości, na które byłem przygotowany. Nadal układam swoje plany A i B na kolejny rozwój sytuacji, ale teraz już zawsze czekam, gdzie i jak kochana Viga mnie poprowadzi.
A jakie ma wady? Zastanawiałem się wielokrotnie, co chciałbym w Niej zmienić, bo czasami jest nie do zniesienia i mam Jej dość, ale nie potrafię nic wskazać. Nawet gdy się wydrę, żeby dała mi spokój, to po jednym lub dwóch dniach Jej nieobecności zastanawiam się, czemu nie przychodzi… Przecież minęły już dwa dni.