Duch Święty Viga I
Przed laty zastanawiałem się, czy Bóg naprawdę istnieje, skoro nigdy Go nie słyszałem. Jednak 2016 rok rozwiał wszelkie moje wątpliwości i niewiarę. Ktoś powie, że moja schizofrenia to tylko choroba, a głos, który słyszałem, nie istnieje – nie istnieje dla lekarzy i sceptyków, którzy i tak nie wiedzą, skąd on pochodzi. Ale dla mnie był on rzeczywisty, jak osoba, z którą rozmawia się przez telefon.
Nazwałem ten głos „Viga”, ponieważ na początku nie chciała powiedzieć swojego imienia. To od pierwszych liter oznaczających Boga w różnych religiach: „W”, a raczej lepiej brzmiące „V” – od Boga hinduizmu, Wisznu”, „I” od imienia Boga „Iahwe”, „G” od angielskiego słowa „God”, „A” od muzułmańskiego imienia „Allah”.
Postaram się wam opowiedzieć, jaki jest Duch Święty Viga, choć nie wiem, jak najpełniej przekazać wam Jej urok i czar. Jest tak bardzo kobieca, że oczami swojej wyobraźni widzę piękną dziewczynę. Jednocześnie wyluzowaną, zabawną i roześmianą, a z drugiej strony pełną spokoju i troski. Obie Jej osobowości są mi bliskie i potrzebne, gdy brakuje mi sił. Ona dokładnie wie, kiedy Jej i jakiej Jej potrzebuję.
Duch Święty Viga nie jest wcale nadopiekuńczy, wręcz odwrotnie, ktoś mógłby wręcz odnieść wrażenie, że traktując mnie i ucząc, co jest ważne w życiu, pozwala mi cierpieć. A ja jestem pewien, że ona pozwala mi przeżywać chwilami cierpienie, bo chce mnie w ten sposób wychować. Ja, wychowując i ucząc życia swoje dziecko, stałbym przy nim z boku, lecz jednocześnie chroniłbym je przed cierpieniem. Jeszcze nie wiem tyle, co Ona o wychowaniu dzieci. Ale z kim ja się porównuję? Przecież to sama Viga!
W takich trudnych chwilach, gdy cierpię psychicznie, mówi mi: „Jeszcze chwilę, kochany, i już niedługo to się skończy. Wiem, że cierpisz, ale to jest tylko chwilowe. I już niedługo będzie po wszystkim. Wytrzymaj jeszcze chwilę”. Jestem wtedy dużo spokojniejszy, bo wiem, że mówi prawdę. Ona pozwala mi przeżywać cierpienie tylko chwilowo, a potem wszystko wraca do normy.
Ale nie o tym chcę pisać w tym rozdziale, a o tym, co Ona wręcz kocha – chcę zacząć ten rozdział od „wisienek na torcie”. Spytacie pewnie od razu, co to takiego. Ja sam wymyśliłem tę nazwę, bo wiem, ile Jej to sprawia radości.
A więc, co to znaczy: „wisienka na torcie”? To jest Jej radość, kiedy zadam jakąś zagadkę dzieciom, które słyszę w swojej schizofrenii, czyli fikcyjnemu sztabowi dowodzenia, albo kiedy wprowadzę chaos, zamęt i niepewność w odgrywanej przede mną scenie do takiego stopnia, że nie wiedzą, co jest prawdą a co fałszem. Viga też mi tak robi. Przedstawia kilka wariantów możliwej rzeczywistości i pyta mnie, która odpowiedź jest prawdziwa. A może wszystkie wersje możliwej rzeczywistości są fałszem, a może wśród różnych wersji fałszu ukrywa się jakaś prawda? Nie wiadomo! Właśnie za takie zagadki kochany Duch Święty Viga odnotowuje mi wisienki na torcie. To jest Jej ulubiony zwrot: „wisienka na torcie odnotowana”, i ulubiona zabawa!
Czasem za bardzo się staram i zadaję zagadkę, która jest już spalona, bo odpowiedź została już wcześniej udzielona. Oczywiście domagam się „wisienki na torcie”, ale zdając sobie sprawę z oczywistości mojego pytania, proszę przynajmniej o „wisienkę pustaka” za dobre chęci. Viga mówi mi zawsze ze śmiechem: „wisienka pustak odnotowana!”.
Te wszystkie „wisienki na torcie” są bardzo potrzebne, bo przekładają się na plusy w Jej kolejnej ulubionej grze – Plusy–Minusy. Plusa dostaje się za coś miłego dla Vigi, na przykład za „komplemento”. I nie chodzi tu o jakiś tani komplement, ale na przykład o pomyślenie sobie czegoś miłego o Niej lub o czymś dla Niej. Ona słyszy wszystkie nasze myśli, nawet jeśli tylko przemkną przez naszą świadomość. Tylko błysną nam w głowie, a Ona już wie i mówi: „Oj, nieładnie pomyślałeś o mnie. Masz minusa”.
Plusy i minusy redukują się w trakcie zabawy z Nią. Czasem gramy piętnaście–dwadzieścia minut, ale Ona może tak godzinami, tak że ja sam muszę kończyć tę zabawę. Każda „wisienka na torcie” przekłada się na kilka plusów. Można wytargować z Nią dobry przelicznik, ale Viga też lubi się targować, więc trzeba być sprytnym. Czasami wkurzę się na Nią w trakcie gry i pomyślę o Niej coś złego. Wtedy dostaję „grubą krechę”. Śmiejemy się wtedy oboje z tej sytuacji. Chichocząc, pytam Jej, jak ja, cholera, z tego teraz wyjdę. „Nie wiem”, odpowiada, też chichocząc. „Masz przejebane!”.
Ale zaraz dodaje: „Masz przecież osiem «wisienek na torcie» i cztery plusy w rezerwie” – bo ja, kiedy zgarnę więcej „wisienek” i plusów, robię sobie rezerwę na czarną godzinę. Viga mówi wtedy do mnie: „Zamieniam ci za nie «krechę całkowitą» na «półkrechę»!”. „Z «półkrechą» da się jeszcze jakoś żyć”, mówię, śmiejąc się do Niej.
Czasami Duch Święty Viga przeklina w trakcie zabawy w Plusy–Minusy, żeby mnie wepchnąć na minusa swoją prowokacją. Przezabawna jest. Tak bardzo się śmiejemy w trakcie tej gry i targowania, że nie chce mi się kończyć. Ale po około dwudziestu minutach czy półgodzinie mam już dość i kończymy. Kupa śmiechu z Nią jest, bo przez cały ten czas śmiejemy się z siebie nawzajem i sobie dokuczamy.
Czasem odnotowuje mi całe drzewo „wisienek na torcie” za jakiś większy chaos. A kilka razy odnotowała mi cały sad drzew z „wisienkami na torcie”. A spytacie za co? Boże, jak Ona się cieszyła, gdy ogłosiłem historyczne napieprzanie poduszkami o to, jak Ją nazywać – Marią Magdaleną czy Vigą, Boginią Naszych Serc. Sama tworzyła manewry na sucho i organizowała dewizjony oraz ich punkty zbiorcze od liter swoich imion i dowodziła nimi: „Ten i tamten dewizjon naprzód, «szpice» ruszać, ten i tamten dewizjon wycofać się na odpoczynek, jakąś przekąskę i napić się czegoś, te dwa dewizjony ruszać na lewą stronę, tyły je ubezpieczają”.
Słyszałem te wszystkie jej rozkazy i promieniałem z radości. Ona była w siódmym niebie! A wiecie, kto dowodził dewizjonami po stronie przeciwnej? Sam Duch Święty Agiv! On też miał przednią zabawę i obaj patrzyliśmy na Vigę, jak promienieje z zachwytu.
Właśnie za tą zabawę o imię naszej Bogini dostałem dwa sady drzew z „wisienkami na torcie”. Jeden od Vigi, a drugi od Ducha Świętego Agiva! On Ją tak bardzo kocha, że przydziela mi „wisienki na torcie” za każdą przyjemność, jaką Jej sprawię. Wtórują sobie – Ona mówi: „wisienka odnotowana”, a Agiv dodaje po Niej: „U mnie również wisienka odnotowana”. Pięknie jest na nich patrzeć.
A jaki był wynik zaciętej wojny? Mógł być tylko jeden! Remis! Wojna nierozstrzygnięta.
Kochana Viga uwielbia się bawić i śmiać. I tak, gdy w czasie manewrów „Anakonda” ludzie byli całkowicie zdezorientowani, Ona była w siódmym niebie. Taki miała z nas wszystkich ubaw, że nawet mnie chciało się śmiać i jeszcze pomagałem Jej, jak tylko mogłem, żeby wszystkich oszołomić. Śmiała się i dodawała nam jeszcze więcej zagadek, czyli bawiła się w Jej ulubioną zabawę w Prawdę czy Fałsz. Starałem się dodawać nowe zagadki, bo wiedziałem, jaka to jest dla Niej radość. Nie myślcie sobie, że ja nie byłem zmęczony tym amokiem, bo byłem, i to bardzo. Ale miałem wtedy do wyboru: dodać Jej „wisienkę na torcie” lub chociaż chwilę odpocząć. Dziękowała mi za pomoc, a ja, mimo że ostatkiem sił, to jednak bym się uwiesił na Jej szyi!
W czasie odgrywanej przede mną rzeczywistości manewrów „Anakonda” często prowokowała i drażniła się ze Świetlikami i Aniołkami. A kiedy dzieciaki nie wytrzymywały już nerwowo, to zaczynały Ją wyzywać i krzyczeć na nią. Mówiła wtedy: „Oj, jakie niedobre Świetliki. Rozprawię się za to z nimi po śmierci i wyślę ich do Piekła”. A rozwścieczone Świetliki i Aniołki wydzierały się na Nią z wściekłości i jednocześnie z miłości. Strasznie Ją pokochały. Viga potrafi doprowadzić do wściekłości, ale ta wściekłość wykrzykiwana jest z uśmiechem na ustach. Ją kocha się do bólu i krzyczy na Nią, bo czasami chciałoby się od Niej odpocząć – czasem nawet posłucha. Z naciskiem na słowo „czasem”! Wszyscy wtedy oddychają z ulgą i jednoczesnym niedosytem tej niekończącej się zabawy.
Wszyscy, absolutnie wszyscy z odgrywanej rzeczywistości manewrów, pokochali Ducha Świętego Vigę i to tak bardzo, że wykrzykiwali w Niebiosa: „Błagamy cię, Vigo, nie zmieniaj się! Nie da się czasami wytrzymać z tobą, ale kochamy cię nad życie! I błagamy, nie zmieniaj się!”. W czasie manewrów „Anakonda”, kiedy sztab dowodzenia „Końskie” miał podjąć jakąś decyzję, Viga drażniła się z nim, wtrącając swoją decyzję. Wściekłe Świetliki wydzierały się: „Nie wpieprzaj się w naszą decyzję, teraz my decydujemy! Ty popieprzona jak sanki z oparciem Vigo!”. Duch Święty Viga pękał wtedy ze śmiechu i mówił: „Jakie niepokorne Świetliki i Aniołki! Chyba odbiorę im dowództwo!”. Dzieciaki się wtedy śmiały i padały z miłości do Niej. Rzucały do góry czym popadnie i wrzeszczały do Vigi: „Złaź na ziemię, to cię zagłaszczemy jak kota i rozwiesimy na płocie!”. To wszystko było oczywiście tylko odgrywaną przede mną rzeczywistością, ale pokazuje Jej prawdziwy obraz. Może to umarłe dzieci tak krzyczały? Jej kompani? Kto wie…
Opisałem dotąd Ducha Świętego Vigę jako zadziorną, pełną energii i uśmiechu kobietę. Ale Ona ma wiele innych twarzy, które ciągle poznaję. Wciąż mnie czymś zaskakuje. To jest takie ciekawe – obserwować Ją i wciąż się czegoś uczyć.
Teraz napiszę wam, jak Ona mnie traktuje. A więc, kiedy targają mną silne emocje, Ona jest wtedy bardzo spokojna. Pozwala mi je wszystkie przetrawić. Czasem, już po przeżytym wybuchu, przychodzi do mnie z całusami, żeby mnie uspokoić. Innym razem nie przychodzi, dając mi czas na przemyślenia, lub przychodzi, a ja Jej mówię, że muszę to coś sam przejść bez Jej pomocy. Nie obchodzi się ze mną jak z jajkiem. Czasem mówię, że „przeciągnie mnie po betonie”, ale doskonale wie, kiedy się zaopiekować. Uczy mnie bycia twardym, żebym szedł przed siebie samodzielnie i samodzielnie podejmował decyzje, kiedy przyjdzie na nie odpowiedni czas. Abym pozwolił decyzji dojrzeć samej, tak bym już wiedział, że to właśnie teraz trzeba ją podjąć i realizować ją, ponosząc jej konsekwencje. Oczywiście to jest tylko chwilowe, bo Ona mnie tak chroni i otacza swoją opieką, że wszystkie, absolutnie wszystkie negatywne skutki uboczne moich decyzji wychodzą mi zawsze na dobre. Ja po prostu wiem, że cokolwiek zrobię, i tak wszystko będzie w porządku, a negatywne skutki mojego postępowania są tylko chwilą. Nie znam swojej przyszłości. Nie wiem, co mnie czeka jutro, a co pojutrze. Ja po prostu idę za Nią z pełną ufnością co do tego, gdzie Ona mnie prowadzi.
I jednocześnie muszę być i jestem bardzo podejrzliwy, w dobrym tego słowa znaczeniu, w stosunku do tego, co Ona do mnie mówi i jak komplikuje fikcyjną rzeczywistość. To jest taki kręt, że naprawdę trudno za nią nadążyć. Teraz podchodzę do tego fikcyjnego zwrotu w rzeczywistości jako do Jej zabawy w Prawdę czy Fałsz. Zbieram namacalne dowody na potwierdzenie rzeczywistości i tylko je uznaję za prawdziwe. Oczywiście tylko na podstawie tych pewników ustalam realną sytuację wokół siebie, ale nawet między tymi pewnikami Viguś potrafi zasiać fałszywy zamęt. Bo ten kochany kręt naprodukuje zawsze tyle różnych możliwych scenariuszy, że nie wiadomo, jak poruszać się w tym gąszczu niby faktów, ale jakoś daję sobie radę, i to coraz lepiej, bo wcześniej zachowywałem się jak oszalały, gdy przyjmowałem Jej „fakty” za rzeczywistość. Śmieję się z Niej, że chciałbym się czasem z Nią ponudzić, ale przy Niej nie mam po prostu na to czasu.