Nieskończone miłosierdzie

Ludzie chcą wierzyć w takiego Boga, jaki im odpowiada, aby czuć się przede wszystkim bezpiecznymi. Dlatego też przypisują Mu cechę nieskończonego miłosierdzia wobec własnej osoby i nieskończonej sprawiedliwości wobec innych. Usprawiedliwiając swoje nawet najgorsze postępowanie zapominają, że Bóg ma inny punkt widzenia niż oni sami, gdyż jest innym bytem.

 

Większość ludzi, jeśli nie wszyscy, dąży do jak najłatwiejszego życia w każdej jego sferze. Problemy czy nieszczęścia nie są czymś pożądanym, co jest z resztą całkowicie naturalne. Jednak mając do wyboru zachowanie zasad moralnych lub osiągnięcie jakiejś korzyści, ludzie często wybierają to drugie. I aby czuć się przy tym dobrymi osobami i nie mieć poczucia winy, które jest przecież nieprzyjemne, tłumaczą sobie swoje złe zachowanie na różne sposoby. Czyli próbują osiągnąć daną korzyść jednocześnie zachowując przy tym dobrą samoocenę i samopoczucie. Ale czy nie jest to zwykły egoizm i ślepota? To, że ktoś wytłumaczył sobie wszystkie swoje złe postępowania, naginając zasady moralne, nie ma absolutnie żadnego znaczenia dla wyciągania wobec niego konsekwencji.

 

Obraz Boga jako nieskończone przebaczenie wynika wyłącznie z ludzkiego egoizmu. A do nieskończonego przebaczenia należałoby dodać Jego nieskończoną naiwność, wobec tych którzy nie chcą się zmienić. 

 

Ponieważ przebaczanie jest czymś dobrym, ludzie tworzą sobie obraz Boga jako nieskończenie dobrego. A skoro z ich założenia jest doskonały, to musi być też nieskończenie miłosierny. Ale co oznacza nieskończone przebaczenie, na przykład wobec wielokrotnego i brutalnego gwałciciela dziecka? Czy przebaczenie nie staje się wtedy wadą? Jak w takim przypadku połączyć nieskończone przebaczenie z nieskończoną sprawiedliwością?

 

Gdyby STWÓRCA był sprawiedliwy to musiałby ustalić wszystkim ludziom jednakową długość życia. Na przykład sto lat i ani dnia dłużej. Jednakowoż zdrowy cały jego czas, jednakową jego zamożność, taki sam poziom talentów w różnych sferach życia, a może raczej we wszystkich itd. itp.

 

Jednocześnie jako ISTOTA dobra powinien ustawić wszystkich na najwyższym poziomie jakości życia, odbierając tym samym możliwość dalszego rozwoju, a zaspokajając jedynie naszą próżność. Tym samym, stalibyśmy się całkowicie przeciętni wobec siebie nawzajem. Nie wybijający się ponad innych np. talentem, pomysłowością itp. co niosłoby katastrofalne skutki, jak brak wzorców do naśladowania, w zamian za "różnorodność przeciętności". Gdyby jednak, chcąc uniknąć stagnacji, umieścił wszystkich na nieco niższym poziomie powstałby problem, kto miałby pierwszy poczynić krok na przód w rozwoju? Czy też może wszyscy jednocześnie?

 

Z drugiej strony, spowodowałoby to natychmiastowe roszczenia do ustalonych warunków. Mówilibyśmy; "mam jeszcze czterdzieści lat do przeżycia, bo przecież należy się nam to". Mało tego należy się nam życie w dobrych warunkach, bo; " niby dlaczego ktoś miałby być bogatszy czy bardziej utalentowany ode mnie"? STWÓRCA stałby się naszym niewolnikiem.

 

W tak ułożonym życiu, nikt nie chciałby wykonywać ciężkich lub nieprzyjemnych prac, a więc istnienie "świata sprawiedliwego wszystkich równych" jest całkowicie absurdalne. Poza tym, nikt nie wiedziałby co to jest porażka. Cierpienie byłoby tylko teorią. A gdyby z oczywistych przyczyn pojawiło się nawet u kogoś z otoczenia to byłoby całkowicie niezrozumiałe.

 

Wszystkie "przypadki", wypadki (np. samochodowe) oraz zbiegi okoliczności straciłyby sens. Musiałyby być zaplanowane sprawiedliwie po równo dla wszystkich lub całkowicie wykluczone. Bylibyśmy z góry zaplanowanymi "trybikami idealnej maszyny, całkowicie przewidywalnej", istotami bez żadnej woli.

 

Bo przecież w istniejącym świecie nie mamy całkowitego wpływu na podejmowane codzienne decyzje przez innych ludzi, a które to decyzje oddziałują na nasze życie. Nie mamy też wpływu na zbieg przyczyn jakiegoś zdarzenia. Te z kolei podlegają reakcji przyczynowo - skutkowej, jednej z najważniejszych zasad rządzącej naszym światem.

 

Taka sprawiedliwość w "doskonałym świecie" wzmocniłaby nasz egoizm, jako że patrzylibyśmy na to co nam się należy. Poza tym, życie stałoby się beznadziejnie nudnym, zaplanowanym pasmem zdarzeń. Nie byłoby miejsca na żadne odstępstwa od wyznaczonej drogi, choćby wedle swojej woli, która nie mogłaby istnieć.

 

Wracając do nieszczęśliwych wypadków, które spadają nagle i są interakcją przyczynowo - skutkową. Wyobraź sobie, że ulegasz jakiemuś wypadkowi samochodowemu po drodze na zakupy. Zanim wsiadłeś do samochodu sąsiad poprosił cię o przysługę. Teoretycznie gdybyś nie pomógł sąsiadowi nie uległbyś wypadkowi, bo pojechałbyś wcześniej i mijał inne samochody w innym czasie i nie napotkał pijanego kierowcę który akurat jechał. Innym razem może uległbyś jakiemuś wypadkowi właśnie dlatego, że wyjechałeś wcześniej i splot okoliczności "całego otoczenia" doprowadził do katastrofy?

 

Jednak ta teoria mówi coś dożo większego, gdyż jeśli "opóźnienie" lub też odwrotnie "przyśpieszenie" czegoś, prowadzi do wypadku TO NIGDY NIE WIESZ ILE JUŻ WYPADKÓW UNIKNĄŁEŚ, NIE WIEDZĄC NAWET O TYM? Takie spojrzenie na nieszczęśliwy wypadek prowadzi do wniosku, że MOŻE DOŻO WIĘCEJ WYPADKÓW UNIKNĄŁEŚ, NIŻ CI SIĘ FAKTYCZNIE PRZYDARZYŁO? 

 

Pomyśl sam ile razy spadło coś wyżej położonego tuż obok ciebie, gdy próbowałeś coś zrobić, ile razy udało ci się "o włos" coś ominąć czy choćby ile razy potknąłeś się, poślizgnąłeś jednak udało się wyjść opresji cało? A ile razy faktycznie przydarzyły ci się te wypadki? Jaki jest ich stosunek ilościowy do siebie?

 

Trzeba tu przyjąć, że coś mogłoby spaść z jednej i z drugiej strony minimalnie blisko, z przodu i z tyłu, z lewej i z prawej twojej strony czyli upadało w coraz większej odległości od ciebie o kształcie okręgu, w przypadku przekroju człowieka. To daje wielokrotnie większą liczbę wypadków, które nas ominęły niż faktycznie dotyczą. Bo większy okrąg oznacza większą powierzchnię, a tym samym większe prawdopodobieństwo trafienia. To samo dotyczy potknięcia się. Mogliśmy ominąć dużo więcej przypadków, gdyż mamy w miarę stały rozstaw kroków i przypisując je do poszczególnych drobnych przeszkód, na które nie zwracamy uwagi, możemy je omijać.

 

Co do samochodowych wypadków, większość uniknięć wynika z tego, że więcej samochodów minęliśmy, z którymi teoretycznie moglibyśmy mieć kolizję, niż faktycznie tych kolizji było. To jest czysta matematyka. 

 

To oznacza, że nie powinieneś mieć pretensji do STWÓRCY czy losu o jakiś wypadek czy chorobę. Być może unikałeś jej od lat, A CO DUŻO WAŻNIEJSZE MOŻLIWE, ŻE UNIKNĄŁEŚ DUŻO GORSZEGO WYPADKU CZY CHOROBY?

 

Ja sam, kiedy pomyślę ile razy mogłem stracić życie, zostać niepełnosprawnym lub co najmniej rannym, włos mi się na głowie jeży. Tyle już razy udało mi się. A ILE RAZY TOBIE SIĘ UDAŁO?