O szczęściu

Chyba każdy człowiek chce być w życiu szczęśliwy i robi wszystko, aby tak się stało, a ludzie tacy jak ja nawet dużo więcej. Wszystko jest jak najbardziej w porządku, jeśli ktoś próbuje to osiągnąć poprzez nieszkodliwe, a nawet pożyteczne środki jak sport, podróże itp., dużo gorzej, jeśli zobaczy taką szansę w alkoholu. Ja w tą fatamorganę niestety uwierzyłem.

 

Kiedyś pracowałem z młodym, wesołym chłopakiem. Był muzułmaninem. Zapytał mnie pewnego dnia; “Marcin, czym sie rożni piwo od wódki?”. Był szczęśliwym człowiekiem mimo, że nie znał alkoholu. A może właśnie dlatego był szczęśliwy. Nie zmarnował tylu lat życia, co ja.

Teraz zastanawiam się, ile z tych pijanych dni będę wspominał przed śmiercią? Zakładając że je w ogóle będę pamiętał.

 

Myślałem dawniej że alkohol pomaga mi cieszyć się życiem. Będąc w górach czy nad morzem sięgałem po niego żeby “polepszyć wrażenie”. Próbowałem polepszyć coś, co już było przecież piękne. Z Tatr chciałem zrobić Himalaje, a z Bałtyku Pacyfik. Wiecznie za mało wrażeń. Zamiast po prostu cieszyć się życiem ja goniłem za lusterkowym zajączkiem. Bo przecież w Himalajach też bym pił.

 

Odnosząc jakiś sukces piłem, żeby go uczcić i “lepiej się nim cieszyć” czy też nagrodzić samego siebie za ten sukces. Pomijam już fakt że każdy powód był dobry. Ale teraz zastanawiam się czy ja czasem nie próbowałem nadać temu wydarzeniu większej rangi niż ono miało w rzeczywistości?

 

Któż by nie chciał aby jego życie było piękne, ciekawe i pełne sukcesów? A co dopiero pijak, którego życie to jedno wielkie pasmo niepowodzeń.

Teraz patrząc na to z perspektywy czasu myślę, że próbowałem wzmocnić te pozytywne emocje, aby były takie jak powinny być w moim wymarzonym życiu.

 

Tak więc, robiłem sobie przerwę od problemu, żeby zmniejszyć jego intensywność i podkręcałem przyjemność żeby była większa. Zdaje się że Bóg stworzył ten świat bez uzgadniania ze mną.

 

Takie zwrócenie się do tego nierealnego świata i życie w przyszłości powodowało, że wszystkie dotychczasowe przyjemności postrzegałem jakby nie miały dla mnie pełnej wartości. Bo w przyszłości będzie przecież jeszcze lepiej! Nie potrafiłem cieszyć się z tego, co mam i chciałem wszystko jeszcze bardziej podkręcić, tak aby było bliższe tym właściwym przyjemnościom?

 

Można by wręcz pokusić się o hipotezę, że alkoholicy mają zaburzony proces interpretacji przyjemności, ale nie poparta badaniami pozostaje tylko moją hipotezą, być może całkowicie błędną. Myślę, że właśnie dlatego tak trudno nakłonić alkoholika do podjęcia leczenia, bo picie jest już jedną z ostatnich jego przyjemności, która mu pozostała. Paradoksalnie to, co mu niszczy życie daje mu ulgę w jego beznadziejnym świecie, a im bardziej zniszczone życie tym więcej potrzeba tej ulgi. No i koło się zamyka.

 

Ponieważ chciałem żyć na jakimś świecie, który nigdy nie istniał, zapijałem każdą rozbieżność miedzy tym swoim wyimaginowanym światem a tym rzeczywistym. W ciężkich okresach myślałem; że skoro nie mogę żyć w tym swoim świecie to nie warto żyć w ogóle. Wiec nie trzeźwiałem, bo nie chciałem wracać do rzeczywistości. W lepszych okresach przynajmniej odkładałem to życie na później.    

 

Innym razem, zbyt duże emocje nawet te pozytywne przerastały mnie. Podczas, gdy z zewnątrz, i świat i ja sam wyglądaliśmy całkiem normalnie, to wewnątrz siebie miałem jedną wielką kotłowaninę napięć i nerwów, którym automatycznie zaczynała towarzyszyć niecierpliwość co do czasu wypicia alkoholu. Nic tak szybko nie działało na rozchwiane emocje, jak właśnie piwo, choć odpowiednie tabletki leżały na półce. Próbowałem je stłumić i to natychmiast, godzinna perspektywa czasu reakcji organizmu na lek, równała się dla mnie bezcelowości brania tabletki, tym bardziej, że prócz ulgi alkohol oferował efekt „kolorowego świata” A lęk i rozdrażnienie wyskakiwały z byle powodu, czasami tak banalnego, że aż żałosnego. Nie bez przyczyny, mówi się, że alkoholizm to „choroba emocji”.     

 

 

Może obie te teorie są prawdziwe w odniesieniu do rożnych sytuacji. A może żadna. Nie piszę tej książki bo znam odpowiedź, a jeśli nawet to może tylko w odniesieniu do siebie. Chcę jedynie przedstawić wątpliwości argumentacji, jaką fundowała mi moja świadomość i nakłonić czytelnika tej lektury do przyjęcia takiej właśnie perspektywy. Perspektywy podejrzliwości, co do motywów swojego picia i szukania swojego „mola”. Łatwiej jest walczyć z czymś co widać, choćby było wielkości mola.